10-04-2019, 21:38
01.09.1979 r.
Nie była zachwyconem pomysłem wyjazdu. Od roku zamieszkiwali razem w Newport i nie da się ukryć, że samodzielne życie z Ethanem w pięknym domu było dokładnie tym, czego chciała od swojej egzystencji. Alec nie wydawał się osobą, która będzie umiała dobrać jej partnera tak, żeby związek ten okazał się czymś więcej niż przykrym obowiązkiem, a jednak z tą jego decyzją przyszło zaskoczenie. Wybrał kogoś, kto tworzył cały jej świat. W dodatku tak nowy i może dlatego tak niesamowity. W pięknej rezydencji, spokojnej okolicy i z daleka od wszystkiego, co wiązało się z noszeniem nazwiska Greyback, a co tak bardzo jej rodzina chciała rozsławić. Jej mąż zaś chyba w podobnym stopniu mógł odetchnąć. Razem zaszyli się w tych czterech ścianach, uciekając od ciekawskich oczu, wielkich bankietów i uśmiechania się do kogo trzeba. Oboje lubili to kompletnie odcięcie. Pozbyli się nawet skrzatów, co nie zostało przyjęte przez rodziców Ethana pozytywnie, ale dzięki temu mieli pewność, że to, co dzieje się w ich domu jest naprawdę tylko ich. Dla Rylee zaś wszystko to było kompletnie surrealistycznym doznaniem, ponieważ nigdy nie miała okazji rozpływać się w takim dostatku. Miała wszystko, czego potrzebowała. Włącznie z miłością swojego życia i dzieckiem w drodze. To ostatnie przyniosło oczywiście sporo stresu. Miała w sobie to okropne przeczucie, że wydarzy się w związku z tym coś tragicznego. Tak przecież od zawsze było, bo to jej życie, a nie bajka. A w jej życiu nie może być zbyt wielu dobrych dni.
Nie do końca się pomyliła, jednak tragedia przyszła z innej strony. Zakładała przecież, że sama umrze przy porodzie albo jej dziecko, a Llewellyn przyszedł na świat cały i zdrowy, więc wszystkie czarne scenariusze odeszły w niepamięć. Mieli swojego zielonookiego księcia - dziedzica rodu i pełną rodzinę. Może nie czuła się wybitnie po jego narodzinach i wiele godzin przeleżała w łóżku, by jakoś dojść do siebie, kiedy to Ethan nosił małego na rękach uśmiechając się jak głupi przez cały czas.
Głupi? Przeszczęśliwy, trzeba przyznać.
Wreszcie jednak to również on, widząc, że jego żona jest już w pełni sił zadecydował, że chyba czas odwiedzieć drugą część rodziny w Anglii. Nottowie zdążyli już obejrzeć dziecko z każdej strony, kiedy to Greybackowie wciąż czekali na szansę celebrowania przyjścia na świat nowego członka rodziny i to już od miesiąca, bo 31 lipca przyszedł na świat ten chłopczyk. Zapakowali się więc pomimo narzekania Rylee, że spokojnie mogliby jeszcze trochę poczekać i spędzić więcej czasu w domu, a teleportacja czy świstoklik to w ogóle zły pomysł z taką kruszynką.
Och, gdyby wiedziała, że decyzja o tej podróży zadecyduje o czyimś życiu to pewnie postawiłaby na swoim tak, jak to lubiła. Tyle, że wymuszanie od Ethana takich rzeczy było skomplikowaną sprawą. Kiedy się kogoś kocha to idzie się na ustępstwa. Kompromisy to stała cech związku i o dziwo nawet ktoś z jej charakterem to rozumiał. Ostatecznie użyli świstoklika, by wydostać się z Newport. Był ostatni dzień sierpnia, a dzień tak naprawdę kończył się, więc załatwili sobie miejsce w jednym z hosteli na Pokątnej, aby nie kłopotać nikogo. W dodatku plan był taki, że chcą jednak pobyć trochę w swoim własnym towarzystwie zanim rzucą się w wir wizyt.
Wysłała wtedy też sowę do braci i sióstr, żeby jutro zarezerwowali sobie trochę czasu na spotkanie. W pierwszej jednak kolejności do Ramsey'a, aby mieć szansę pogadać z nim trochę zanim zobaczą się z resztą. Nie ma bliższej osoby niż bliźniak, więc nie mogło być inaczej. Co by się nie działo to akurat ta więź jest na tyle szczególna, że nawet jakieś waśnie, czy upływ czasu, w ostatecznym rozrachunku wiele nie zmieniają. Uważała, że w tak specjalnym dniu i jemu należy się jakiś rodzaj wyróżnienia.
Przyszedł więc pierwszy września i z rana razem z Ethanem i Llewellynem w wózku spacerowali po uliach Londynu - głównie Pokątnej, żeby zobaczyć co też zmieniło się w tak znanym miejscu. Po czasie jednak zaczynali się zbliżać do momentu, w którym trzeba będzie wracać i przygotować się na umówione spotkania. Rylee chciała jednak jeszcze po drodzę wpaść do jakiegoś sklepu - jeden Merlin teraz wie, co to był za sklep i dlaczego chciała tam pójść. To jednak nie odgrywa większej roli w tej historii, prawda? Ma jednak znaczenie jedno zdanie, które padło w momencie, kiedy oświadczyła, że musi coś jeszcze kupić.
Skoczę załatwić jedną sprawę i spotkamy się już w domu za jakąś godzinę, dobrze?
Siedzieli wtedy na jakiejś ławce, a na pożegnanie dostała całusa w głowę. Ethan poszedł w swoim kierunku, a ona do tego nieszczęsnego (a może zbawiennego z perspektywy nadchodzących wydarzeń?) sklepu. Przyszedł jednak czas powrotu.
Szła w stronę pokoju, w którym się zatrzymali i już z daleka doznała lekkiego szoku widząc, że drzwi są uchylone. Kto, jak kto ale jej mąż nigdy nie zostawiał tak żadnych pomieszczeń. Nie do końca rozumiała takie zachowanie, ponieważ gdziekolwiek nie byli Ethan rzucał naprawdę sporo zaklęć zabezpieczających, jakby spodziewając się, że zawsze może wydarzyć się coś nieprzewidywalnego, a same w sobie drzwi niewiele wnosiły do działania wszelkiego rodzaju barier.
Zwolniła więc kroku próbując nasłuchiwać, czy przypadkiem nie wpadł on na pomysł zrobienia jakiejś niespodzianki. Wydawało się to bardziej logiczne niż to, co ujrzała, kiedy sama popchnęła drzwi przed siebie wjeżdżając z wózkiem do środka.
Plamy krwi na wykładzinie?
Usilnie próbowała sobie wmówić, że już tutaj były. Co z tego, że hostel wydawał się być tym z lepszym standardem. Wszędzie się może zdarzyć, a ona po prostu nie zauważyła!
Wiedząc jednak, że nie przeoczyłaby czegoś takiego, zostawiła śpiącego w wózku Llewellyna w przedpokoju i poszła dalej sama do sypialni.
Zobaczyła jeszcze więcej brunatnych plam - na parkiecie, meblach, walizce, zabawkach Llewellyna. Była wszędzie. Nigdzie jednak nie było Ethana.
Rylee jednak już wiedziała. Wiedziała, że teraz może być tylko gorzej i gorzej. Zwymiotowała na podłogę widząc scenerię masakry, która musiała się w tym miejscu rozegrać. Najgorsze jednak było przed nią, ponieważ chwiejnym krokiem, rozcierając dalej krwawe kałuże, stanęła przed drzwiami łazienki i pociągnęła za klamkę.
Na kafelkach widać było ślady, jakby ktoś przeciągał po nich ciało.
A Ethan leżał w wannie.
Ubrany w swoją wyjściową szatę, z szeroko owartymi oczami, które niczego nie wyrażały. Nie widać było ani jednej rany, z której cała krew, którą widziała mogłaby się wydostać. Prawdopodobnie to właśnie szata przykrywała wszystkie ślady męki, którą musiał przed śmiercią przejść jej mąż. Nie miało to jednak znaczenia.
Rylee upadła na kolana i to tak, że prawdopodobnie gdyby była w stanie czuć cokolwiek w tamtym momencie to krzyknęłaby z bólu, a przynajmniej jęknęła.
Nie miała jednak siły.
W ogóle na nic.
- Ethan? - To pytanie było wypowiedziane zwyczajnym tonem głosu, tak jakby miała właśnie za moment zapytać "czy ty mnie w ogóle słuchasz?".
Tyle, że on już niczego posłuchać nie mógł. Może dlatego nabierała głośności.
Może chciała, żeby usłyszał ją z jakiś zaświatów.
- Ethan!?
Albo po prostu chciała go obudzić. Tyle, że on za nic nie wstawał. Ona klęczała z obitymi kolanami we krwi, a on dalej w niewzruszony sposób patrzył przed siebie jak posąg.
- Ethan! - To był już krzyk przy którym się podniosła.
Podniosła energicznie, nagle, tak że poślizgnęła się na szkarłatnym płynie, który pokrywał podłogę łazienki, a przez co dosłownie ledwo udało jej się oprzeć rękami o wannę, w której leżał jej ukochany.
Kiedy na trzęsących się nogach udało się jej osiągnąć jakiś pion, po prostu przełożyła nogę i weszła do środka. Siedziała więc okrakiem na martwym ciele.
Martwym?
Nie. Tego jeszcze nie była pewna.
Tak sobie przynajmniej tłumaczyła.
- Ethan, Ethan przestań... - Jakby co najmniej miał to być jakiś nieudany żart. Bujała więc go trzymając jego ramiona do przodu i do tytu, jakby to szturchanie miało zmusić go do zaprzestania. W końcu lubił czarny humor. To byłoby w jego stylu. Kukła? Iluzja? Tak, to musiało być to.
- Nie wygłupiaj się, dobrze? - I puściła jego ciało, pozwalając mu opaść znowu na ramy wanny, w której teraz oboje się znajdowali. A on dalej patrzył tak pusto i nie w jej kierunku tylko w przestrzeń.
- Do cholery Ethan proszę Cię... - Zaczęła głaskać go po policzku, jakby chcąc przeprosić za swoje słowa. Za swoje zachowanie, chociaż nie dokonała niczego złego. Jakby prośba miała sprawić, że się ruszy, bo przecież... halo, poprosiła.
Kochanie, wstań. Pójdziemy po Llewellyna, tak? Spóźnimy się zaraz - Pewnie wydaje się to niereacjonalne, jednak czy człowiek może zareagować w takiej sytuacji sensownie? Trzymać się własnych zmysłów, kiedy tak od niego uciekają? Ona zaś nie miała siły ich gonić. Wolała trzymać jego rękę i ciągnąć ją przy jednoczesnej próbie podniesienie siebie, jak i jego z wanny. Nie było jednak na to szans. Cała drgała, chociaż nie miała świadomości, że to właśnie się z nią dzieje. Była też tak marnie zbudowana, że nawet w pełni sił nie byłaby w stanie podnieść dorosłego mężczyzny samodzielnie.
- Byłam niedobra, tak? Karzesz mnie tak? - Nie wiedzieć czemu, ale zaczęły ją nachodzić sceny z dzieciństwa. Te wszystkie momenty, kiedy miała przekonanie, że naprawdę zasłużyła na swój los, który... cóż, nie da się ukryć, nie był najbardziej radosny.
Do czasu, aż nie spotkała jego. Tego tutaj, co właśnie leży martwy, a który przecież godzinę temu stwierdził, że spotkają się w domu.
Kiedy już nigdy się nie spotkają.
- Będę lepsza. Obiecuję. Tylko wstań - Przejeżdżała bezsilnie swoimi dłońmi wzdłuż jego klatki piersiowej jakby go głaszcząc, a jednak... jednak jest w tym coś nienaturalnego. Jakby chciała sprawdzić, że na pewno w żaden sposób jego żebra się nie rozchylają przy oddechu. Znowu jednak gwałtownie przerwała i tym razem po prostu złapała jego twarz i pochyliła się całując go z taką pasją, jak chyba nigdy za życia.
I chyba wtedy po chwili do niej dotarło.
Zimne usta Ethana przemówiły nawet do jej zagubionego umysłu.
Jest martwy.
Jej mąż jest martwy.
I ona chyba też.
Położyła się na plecach na jego truchle, wzięła jego dłonie i owinęła na swoim ciele płacząc w kompletnej ciszy.
Tak jej się wydawało, ponieważ zajęta sobą nie zwracała uwagi na to, że gdzieś tam w przedpokoju właśnie zaczął płakać ich synek.
Była tylko ona i te puste, pozbawione życia zwłoki. Zabrakło w tym towarzystwie nawet sił do krzyku.
A przydałaby się jakaś Avada Kedavra rzucona i w jej kierunku.
Zdecydowanie pragnęła w tym momencie, żeby osoba odpowiedzialna za to wróciła i pozbyła się też jej. Tylko czy los kiedykolwiek był na tyle łaskawy, aby spełnić jakiekolwiek jej pragnienie?
Nie była zachwyconem pomysłem wyjazdu. Od roku zamieszkiwali razem w Newport i nie da się ukryć, że samodzielne życie z Ethanem w pięknym domu było dokładnie tym, czego chciała od swojej egzystencji. Alec nie wydawał się osobą, która będzie umiała dobrać jej partnera tak, żeby związek ten okazał się czymś więcej niż przykrym obowiązkiem, a jednak z tą jego decyzją przyszło zaskoczenie. Wybrał kogoś, kto tworzył cały jej świat. W dodatku tak nowy i może dlatego tak niesamowity. W pięknej rezydencji, spokojnej okolicy i z daleka od wszystkiego, co wiązało się z noszeniem nazwiska Greyback, a co tak bardzo jej rodzina chciała rozsławić. Jej mąż zaś chyba w podobnym stopniu mógł odetchnąć. Razem zaszyli się w tych czterech ścianach, uciekając od ciekawskich oczu, wielkich bankietów i uśmiechania się do kogo trzeba. Oboje lubili to kompletnie odcięcie. Pozbyli się nawet skrzatów, co nie zostało przyjęte przez rodziców Ethana pozytywnie, ale dzięki temu mieli pewność, że to, co dzieje się w ich domu jest naprawdę tylko ich. Dla Rylee zaś wszystko to było kompletnie surrealistycznym doznaniem, ponieważ nigdy nie miała okazji rozpływać się w takim dostatku. Miała wszystko, czego potrzebowała. Włącznie z miłością swojego życia i dzieckiem w drodze. To ostatnie przyniosło oczywiście sporo stresu. Miała w sobie to okropne przeczucie, że wydarzy się w związku z tym coś tragicznego. Tak przecież od zawsze było, bo to jej życie, a nie bajka. A w jej życiu nie może być zbyt wielu dobrych dni.
Nie do końca się pomyliła, jednak tragedia przyszła z innej strony. Zakładała przecież, że sama umrze przy porodzie albo jej dziecko, a Llewellyn przyszedł na świat cały i zdrowy, więc wszystkie czarne scenariusze odeszły w niepamięć. Mieli swojego zielonookiego księcia - dziedzica rodu i pełną rodzinę. Może nie czuła się wybitnie po jego narodzinach i wiele godzin przeleżała w łóżku, by jakoś dojść do siebie, kiedy to Ethan nosił małego na rękach uśmiechając się jak głupi przez cały czas.
Głupi? Przeszczęśliwy, trzeba przyznać.
Wreszcie jednak to również on, widząc, że jego żona jest już w pełni sił zadecydował, że chyba czas odwiedzieć drugą część rodziny w Anglii. Nottowie zdążyli już obejrzeć dziecko z każdej strony, kiedy to Greybackowie wciąż czekali na szansę celebrowania przyjścia na świat nowego członka rodziny i to już od miesiąca, bo 31 lipca przyszedł na świat ten chłopczyk. Zapakowali się więc pomimo narzekania Rylee, że spokojnie mogliby jeszcze trochę poczekać i spędzić więcej czasu w domu, a teleportacja czy świstoklik to w ogóle zły pomysł z taką kruszynką.
Och, gdyby wiedziała, że decyzja o tej podróży zadecyduje o czyimś życiu to pewnie postawiłaby na swoim tak, jak to lubiła. Tyle, że wymuszanie od Ethana takich rzeczy było skomplikowaną sprawą. Kiedy się kogoś kocha to idzie się na ustępstwa. Kompromisy to stała cech związku i o dziwo nawet ktoś z jej charakterem to rozumiał. Ostatecznie użyli świstoklika, by wydostać się z Newport. Był ostatni dzień sierpnia, a dzień tak naprawdę kończył się, więc załatwili sobie miejsce w jednym z hosteli na Pokątnej, aby nie kłopotać nikogo. W dodatku plan był taki, że chcą jednak pobyć trochę w swoim własnym towarzystwie zanim rzucą się w wir wizyt.
Wysłała wtedy też sowę do braci i sióstr, żeby jutro zarezerwowali sobie trochę czasu na spotkanie. W pierwszej jednak kolejności do Ramsey'a, aby mieć szansę pogadać z nim trochę zanim zobaczą się z resztą. Nie ma bliższej osoby niż bliźniak, więc nie mogło być inaczej. Co by się nie działo to akurat ta więź jest na tyle szczególna, że nawet jakieś waśnie, czy upływ czasu, w ostatecznym rozrachunku wiele nie zmieniają. Uważała, że w tak specjalnym dniu i jemu należy się jakiś rodzaj wyróżnienia.
Przyszedł więc pierwszy września i z rana razem z Ethanem i Llewellynem w wózku spacerowali po uliach Londynu - głównie Pokątnej, żeby zobaczyć co też zmieniło się w tak znanym miejscu. Po czasie jednak zaczynali się zbliżać do momentu, w którym trzeba będzie wracać i przygotować się na umówione spotkania. Rylee chciała jednak jeszcze po drodzę wpaść do jakiegoś sklepu - jeden Merlin teraz wie, co to był za sklep i dlaczego chciała tam pójść. To jednak nie odgrywa większej roli w tej historii, prawda? Ma jednak znaczenie jedno zdanie, które padło w momencie, kiedy oświadczyła, że musi coś jeszcze kupić.
Skoczę załatwić jedną sprawę i spotkamy się już w domu za jakąś godzinę, dobrze?
Siedzieli wtedy na jakiejś ławce, a na pożegnanie dostała całusa w głowę. Ethan poszedł w swoim kierunku, a ona do tego nieszczęsnego (a może zbawiennego z perspektywy nadchodzących wydarzeń?) sklepu. Przyszedł jednak czas powrotu.
Szła w stronę pokoju, w którym się zatrzymali i już z daleka doznała lekkiego szoku widząc, że drzwi są uchylone. Kto, jak kto ale jej mąż nigdy nie zostawiał tak żadnych pomieszczeń. Nie do końca rozumiała takie zachowanie, ponieważ gdziekolwiek nie byli Ethan rzucał naprawdę sporo zaklęć zabezpieczających, jakby spodziewając się, że zawsze może wydarzyć się coś nieprzewidywalnego, a same w sobie drzwi niewiele wnosiły do działania wszelkiego rodzaju barier.
Zwolniła więc kroku próbując nasłuchiwać, czy przypadkiem nie wpadł on na pomysł zrobienia jakiejś niespodzianki. Wydawało się to bardziej logiczne niż to, co ujrzała, kiedy sama popchnęła drzwi przed siebie wjeżdżając z wózkiem do środka.
Plamy krwi na wykładzinie?
Usilnie próbowała sobie wmówić, że już tutaj były. Co z tego, że hostel wydawał się być tym z lepszym standardem. Wszędzie się może zdarzyć, a ona po prostu nie zauważyła!
Wiedząc jednak, że nie przeoczyłaby czegoś takiego, zostawiła śpiącego w wózku Llewellyna w przedpokoju i poszła dalej sama do sypialni.
Zobaczyła jeszcze więcej brunatnych plam - na parkiecie, meblach, walizce, zabawkach Llewellyna. Była wszędzie. Nigdzie jednak nie było Ethana.
Rylee jednak już wiedziała. Wiedziała, że teraz może być tylko gorzej i gorzej. Zwymiotowała na podłogę widząc scenerię masakry, która musiała się w tym miejscu rozegrać. Najgorsze jednak było przed nią, ponieważ chwiejnym krokiem, rozcierając dalej krwawe kałuże, stanęła przed drzwiami łazienki i pociągnęła za klamkę.
Na kafelkach widać było ślady, jakby ktoś przeciągał po nich ciało.
A Ethan leżał w wannie.
Ubrany w swoją wyjściową szatę, z szeroko owartymi oczami, które niczego nie wyrażały. Nie widać było ani jednej rany, z której cała krew, którą widziała mogłaby się wydostać. Prawdopodobnie to właśnie szata przykrywała wszystkie ślady męki, którą musiał przed śmiercią przejść jej mąż. Nie miało to jednak znaczenia.
Rylee upadła na kolana i to tak, że prawdopodobnie gdyby była w stanie czuć cokolwiek w tamtym momencie to krzyknęłaby z bólu, a przynajmniej jęknęła.
Nie miała jednak siły.
W ogóle na nic.
- Ethan? - To pytanie było wypowiedziane zwyczajnym tonem głosu, tak jakby miała właśnie za moment zapytać "czy ty mnie w ogóle słuchasz?".
Tyle, że on już niczego posłuchać nie mógł. Może dlatego nabierała głośności.
Może chciała, żeby usłyszał ją z jakiś zaświatów.
- Ethan!?
Albo po prostu chciała go obudzić. Tyle, że on za nic nie wstawał. Ona klęczała z obitymi kolanami we krwi, a on dalej w niewzruszony sposób patrzył przed siebie jak posąg.
- Ethan! - To był już krzyk przy którym się podniosła.
Podniosła energicznie, nagle, tak że poślizgnęła się na szkarłatnym płynie, który pokrywał podłogę łazienki, a przez co dosłownie ledwo udało jej się oprzeć rękami o wannę, w której leżał jej ukochany.
Kiedy na trzęsących się nogach udało się jej osiągnąć jakiś pion, po prostu przełożyła nogę i weszła do środka. Siedziała więc okrakiem na martwym ciele.
Martwym?
Nie. Tego jeszcze nie była pewna.
Tak sobie przynajmniej tłumaczyła.
- Ethan, Ethan przestań... - Jakby co najmniej miał to być jakiś nieudany żart. Bujała więc go trzymając jego ramiona do przodu i do tytu, jakby to szturchanie miało zmusić go do zaprzestania. W końcu lubił czarny humor. To byłoby w jego stylu. Kukła? Iluzja? Tak, to musiało być to.
- Nie wygłupiaj się, dobrze? - I puściła jego ciało, pozwalając mu opaść znowu na ramy wanny, w której teraz oboje się znajdowali. A on dalej patrzył tak pusto i nie w jej kierunku tylko w przestrzeń.
- Do cholery Ethan proszę Cię... - Zaczęła głaskać go po policzku, jakby chcąc przeprosić za swoje słowa. Za swoje zachowanie, chociaż nie dokonała niczego złego. Jakby prośba miała sprawić, że się ruszy, bo przecież... halo, poprosiła.
Kochanie, wstań. Pójdziemy po Llewellyna, tak? Spóźnimy się zaraz - Pewnie wydaje się to niereacjonalne, jednak czy człowiek może zareagować w takiej sytuacji sensownie? Trzymać się własnych zmysłów, kiedy tak od niego uciekają? Ona zaś nie miała siły ich gonić. Wolała trzymać jego rękę i ciągnąć ją przy jednoczesnej próbie podniesienie siebie, jak i jego z wanny. Nie było jednak na to szans. Cała drgała, chociaż nie miała świadomości, że to właśnie się z nią dzieje. Była też tak marnie zbudowana, że nawet w pełni sił nie byłaby w stanie podnieść dorosłego mężczyzny samodzielnie.
- Byłam niedobra, tak? Karzesz mnie tak? - Nie wiedzieć czemu, ale zaczęły ją nachodzić sceny z dzieciństwa. Te wszystkie momenty, kiedy miała przekonanie, że naprawdę zasłużyła na swój los, który... cóż, nie da się ukryć, nie był najbardziej radosny.
Do czasu, aż nie spotkała jego. Tego tutaj, co właśnie leży martwy, a który przecież godzinę temu stwierdził, że spotkają się w domu.
Kiedy już nigdy się nie spotkają.
- Będę lepsza. Obiecuję. Tylko wstań - Przejeżdżała bezsilnie swoimi dłońmi wzdłuż jego klatki piersiowej jakby go głaszcząc, a jednak... jednak jest w tym coś nienaturalnego. Jakby chciała sprawdzić, że na pewno w żaden sposób jego żebra się nie rozchylają przy oddechu. Znowu jednak gwałtownie przerwała i tym razem po prostu złapała jego twarz i pochyliła się całując go z taką pasją, jak chyba nigdy za życia.
I chyba wtedy po chwili do niej dotarło.
Zimne usta Ethana przemówiły nawet do jej zagubionego umysłu.
Jest martwy.
Jej mąż jest martwy.
I ona chyba też.
Położyła się na plecach na jego truchle, wzięła jego dłonie i owinęła na swoim ciele płacząc w kompletnej ciszy.
Tak jej się wydawało, ponieważ zajęta sobą nie zwracała uwagi na to, że gdzieś tam w przedpokoju właśnie zaczął płakać ich synek.
Była tylko ona i te puste, pozbawione życia zwłoki. Zabrakło w tym towarzystwie nawet sił do krzyku.
A przydałaby się jakaś Avada Kedavra rzucona i w jej kierunku.
Zdecydowanie pragnęła w tym momencie, żeby osoba odpowiedzialna za to wróciła i pozbyła się też jej. Tylko czy los kiedykolwiek był na tyle łaskawy, aby spełnić jakiekolwiek jej pragnienie?