08-22-2019, 19:06
|14.02.1970
Była sobota. Weekend. Słodka wolności od zajęć i nieustającego, czujnego spojrzenia nauczycieli. W sumie zawsze go nieco fascynowało, jak wiele swobody posiadali uczniowie Hogwartu - w końcu raptem paru nauczycieli nie było przecież w stanie upilnować tak ogromnej, rozbieganej i rozszalałej hordy, która miała nad wyraz dużo głupich pomysłów, których nie miała zamiaru po prostu nie realizować. O nie. Zbyt wiele osób uważało chyba dzień bez głupiego żartu, wpadki bądź wręcz wypadku, za dzień stracony. Gideon siedział przy stole Gryfonów, dłubiąc w swoim cieście dyniowym i rozmyślając... o życiu. Takie ogólnikowe stwierdzenie było chyba najbardziej bezpiecznym, bo jego myśli przeskakiwały co chwila od jednego wątku do drugiego, przy czym jednocześnie w tak niedbały sposób, że gdyby ktoś w tym momencie zapytał go, co chodzi mu po głowie, ten nie byłby w stanie skoncentrować się na tyle, żeby udzielić jakiejś konkretnej odpowiedzi. W całym tym ferworze myślenia i ogólnego gwaru Wielkiej Sali, nawet nie zauważył, kiedy Prefekt Naczelna Puchonów znalazła się na podwyższeniu, które znajdowało się do nauczycieli. Podwyższeniu, które oprócz niej zajmowała tylko nauczycielka Zielarstwa, pełniąca jednocześnie dyżur w sali.
- W związku z walentynkami... - Prewett spojrzał na talerz kolegi obok, stwierdzając że jego tarta cytrynowa wygląda o wiele lepiej jak jego rozgrzebany placek dyniowy. - ...zgodnie z uprzednimi ustaleniami... - głos dziewczyny przebijał się przez gwar urywkami, jednak Gideon ani myślał jej słuchać. Miał ważniejsze rzeczy do roboty, jak na przykład podjęcie próby zwędzenia placka. - ...ma na celu poprawienie umiejętności współpracy... - Moody, będący właścicielem talerza, krzyknął krótko, ostrzegawczo, zauważając złodziejski widelczyk, przemieszczający się nad jego ramieniem. Kazał też trzymać łapska przy sobie, ale Gideon ani myślał słuchać się jego poleceń. Chciał ciasto. To konkretne, mimo że cały placek znajdował się może dwa łokcie dalej. - Skoro zasady zostały przypomniane, przejdziemy do losowania... - rudzielec wbił widelczyk w kawałek ciasta, spoglądając na kolegę złośliwie, ale też z zaciętością. To nie miała być łatwa walka, o nie. Tamten jednak postanowił się nie bawić w delikatności. Odtrącił sztuciec, zaraz rzucając w przeciwnika kiścią pobliskich winogron. - Letitia Rowle... - Prewett złapał cytrynowe ciasto ręką, rozsmarowując je na jasnej czuprynie kolegi, na co on odpowiedział podobnie - dyniowe ciasto zostało ciśnięte w twarz napastnika, szybko z niej spadając i rozsmarowując się po ubraniu. - I Gideon Prewett. - wywołany właśnie, już szukał na oślep pobliskiej miski z dżemem, ale zastygł w tak zwanym międzyczasie. Jego ukierunkowany na walkę na życie i śmierć umysł nie był w stanie przetworzyć, dlaczego właśnie padło jego imię. I dlaczego tak głośno. I również dlaczego nagle poczuł na sobie zbyt wiele spojrzeń i usłyszał aż nadto wiele szeptów nie tylko ze strony Gryfońskiego stołu, który był świadkiem walki stulecia, ale także innych, o wiele dalszych. Rozejrzał się czujnie. Coś mu nie pasowało, aż nadto. Wspomniana wcześniej Rowle już stała przed prefekt Hufflepuffu i panią Sprout, wypchnięta przez złośliwie chichoczących ślizgodnów. Miał wrażenie, że poczuł na sobie parę ich obślizgłych, zdegustowanych spojrzeń, kiedy on też został wypchnięty, przez swoich własnych znajomych, wyraźnie uradowanych jego spektakularnym upadkiem. Spróbował pozbyć się nieco ciasta z koszuli, ale efekt był tylko taki, że wszystko bardziej rozmazał. Wyraźnie niezadowolony, staną więc obok Rowle, nawet na nią nie spoglądając, niekoniecznie nie dlatego, że wróg nie sprzymierza się z wrogiem, a ona przecież była ze Slytherinu, a raczej dlatego, że jego zmrużone podejrzliwie oczy wciąż nie do końca zdradzały zrozumienie całej sytuacji. Dopiero kiedy różdżka została uniesiona, a zaklęcie nałożone.
- Chwila co. Nie no przepraszam, ale tak nie można. Co to ma być. To wbrew prawu robić coś takiego. - zaczął oponować, potrząsając ręką, jakby były na niej uwieszone jakieś niewidzialne kajdany i wskazując na nie drugą. - To na pewno jest wbrew prawu.
- Udział w zabawie był dobrowolny. - poinformowała grzecznie Prefekt, uśmiechając się do niego uroczo. Oh, dla tego uśmiechu warto było się tutaj znaleźć, a przynajmniej przeszło mu to przez moment przez głowę, bo zaraz otrząsnął się. Miał być zły. Zły. Nie na takie traktowanie się pisał.
- Jaki dobrowolny. Małpy jedne mnie wrobiły. To nielegalne. Puśćcie mnieee. - brzmiał, jakby zaraz mieli go skazać na dożywocie i w sumie faktycznie tak się czuł, bo cały dzień z tą tutaj brzmiało jak co najmniej wieczność.
![[Obrazek: osuJOwB.gif]](https://i.imgur.com/osuJOwB.gif)
I was never insane except upon occasions
when my heart was touched.