10-17-2019, 23:20
kwiecień 1976 roku
Włosy okalały rumiane policzki, kolana czerwieniły się jak one od masy lekkich zadrapań. Chyba miała kołtun, choć przecież fryzura sięgała tylko do ramion i nie zapuszczała jej od dawna. Pod pachą książka, zniszczona od ilości upadków na podłogę, które zaliczyła od początku roku. Że niby miała wyglądać przez to mądrzej. Choć dni stawały się ciepłe, a o śniegu nikt już nie pamiętał, wiatr dął w stare, szkolne okna, przechodząc przez szczeliny. Ciepłolubna Hestia mruczała tylko pod nosem z niezadowoleniem, pomimo chłodu nawet nie myśląc o poprawnym włożeniu koszuli w spódniczkę, przez co biały materiał ciągle wystawał zza grzecznego, szkolnego sweterka. Eliksiry już zdążyły ją wynudzić do granic możliwości, a na samo wspomnienie o pozbawionym życia wykładzie profesora Bagginsa czuła, że jej powieki się zamykają. Jak automat, momentalnie kleiły jej się oczy i nawet przetarła je ze znużeniem, gdy oparła plecy o zimną, kamienną ścianę w oczekiwaniu na pojawienie się profesora tuż przed salą. Klękajcie narody, Jones nauczyła się punktualności.
Dzisiaj jednak nie miała żadnych ambitniejszych planów. Ojciec znowu będzie wściekły jak zawali klasówkę, bo przecież nie nakłamie mu w liście, że idzie jej super. Za bardzo go szanowała, żeby sobie na to pozwolić. A SUMy zbliżają się nieubłaganie. Nie, żeby się jakoś specjalnie tym stresowała. Jak pójdzie, to pójdzie. Szkoda tylko, że z latania na miotle nie mieli egzaminu, wtedy mogłaby sobie podbić trochę średnią. Przynajmniej troszeczkę. Bo póki nie przychodził czas egzaminów niespecjalnie przejmowała się zgłębianiem kolejnych tematów, ksiąg, podręczników. Co jej się spodobało - to robiła. Jeśli nie - to nie. Życie może być takie proste, kiedy sobie się je ułatwi.
I wtedy dostrzegła na horyzoncie swoje wybawienie, swoją małą, nową zabawę. Miała ciemne włosy i ciemne oczy, a umysł równie niecny co jej. Jedno było wiadome - dwie niecne głowy to nie jedna, a gdy padł pomysł urwania się z tego wszystkiego, nie musiała się długo zastanawiać. Przynajmniej ona nie była jedyna, bo niektórzy tutaj mruczeli, że chcą się dostać na jakieś niesamowicie ważne kursy. Ona niespecjalnie. Wiedziała, gdzie jest jej miejsce i na pewno nie był o to krzesełko za biureczkiem w Ministerstwie. To jest dla lamusów.
Zastąpiła szybko szkolny płaszcz grubo dzianym, czerwonym swetrem i w towarzystwie opuściła już mury szkoły, kierując się po błoniach dalej, ku miejscu, które jakby już na nich czekało. Jakby zawsze na nich czekało!
- Słyszałam, że żyją tam buchorożce i centaury... - powiedziała z niebezpiecznym uśmiechem na twarzy. Ciekawość w oczach panny Jones zawsze była niebezpieczna i płonęła żywym ogniem. - I akromantule.
Słowa brzmiały jak ostrzeżenie, jednak ciemnowłosa zatrzymała się tylko na chwilę, by wypowiedzieć te słowa, po czym skierowała kroki dalej. Obejrzała się tylko na ciemnowłosego, a na twarzy zakwitł uśmiech - łagodniejszy, delikatniejszy, trochę mniej zadziorny, a za to całkiem dziewczęcy. - Idziesz?
______________________
I wasn't born to be soft and quiet.
I was born to make the world
shatter and shake at my fingertips.
I was born to make the world
shatter and shake at my fingertips.